Mývatn, Islandia 28 lipca 2021

Poniedziałek i wtorek spędzamy w okolicach jeziora Myvatn. Otoczone jest cudami, plus pogoda w końcu dopisuje.
Śpimy na kampingu ze świetnym widokiem na jezioro (jak w pocztówce!). Poranne śniadanie na świeżym powietrzu w słońcu – to jest to! Tylko latają miliardy muszek dookoła – od tych muszek jezioro wzięło swoją nazwę. Zjadamy chyba ze 2 muszki na godzinę 🙂 jezioro Myvatn położone jest na uskoku tektonicznym, dzielącym dwie płyty kontynentalne, stąd jest to teren niezwykle aktywny sejsmicznie, mnóstwo tu wulkanów i punktów wyziewu siarki.

Pierwsza atrakcja to korona wulkanu Hverfjall. Wdrapujmy się na wysoki na prawie 500 m szczyt i obchodzimy obwód wulkanu o długości około 2.5km. W środku już jest zasypany (nieaktywny od kilkuset lat), ale robi wrażenie! Widoczność jest kapitalna, więc podziwiamy jezioro Myvatn z pseudokraterami (górki przy jeziorze przypominające niewielkie wulkany), wyziewy siarki spod ziemi, rożnego rodzaju twory powstałe z lawy. Agata cofa się całą drogę po pokonaniu 2km krawędzi krateru w poszukiwaniu…. wartej 18PLN zatyczki do obiektywu aparatu fotograficznego. Nie znajduje jej, bo.. cały czas ma ja w plecaku 🙂

Olaf dzielnie pokonuje cały dystans bez słowa zająknienia. Skrupulatnie zbiera kamienie po drodze i wypycha nimi kieszenie.. dla niego wulkan to duza kupa kamieni:) A po Gwatemali, gdzie na gorącej lawie można było grilować pianki marshmallow, Olaf określa ten wulkan jako słaby.

Kolejna atrakcja jest Dimmuborgir. Niesamowite miejsce z ciekawymi formacjami skalnymi w kształcie stożków. Powstały z jeziora lawy ponad 2000 lat temu. Wybieramy najtrudniejsza trasę, dla naszych małych chłopców ścieżka to prawdziwy labirynt przygód, wkręcają się w historie o trollach i elfach… istny wonderland! Tomek i Grzesiek wczuwają sie w klimat i razem z chłopcami biegają po jaskiniach w poszukiwaniu elfów! Trudno stwierdzić kto ma większy fun z tego:)
Po harcach z elfami jedziemy zobaczyć pole Hverarond, pełne dymiących kolczyków i bulgoczących oczek. Nad polem unosi się nieprzyjemny zapach siarki (ala zgniłe jaja!) ale fascynujace wyziewy, bulgotanie i ciekawe kolory ziemi rekompensują nam te nieprzyjemne doznania węchowe..

Wpadamy na bardzo pożny lunch do lokalnej restaruacji – polecanej przez przewodniki. Jemy lunch, gdzie… za szybą dojone są krowy. Autentycznie, wcinasz steka, a tam 3 metry dalej stoi krowa się na Ciebie patrzy… Wrażenie fajne, ale ta krowa to nie wiemy jak się czuje..

Na zakończenie dnia jedziemy zobaczyć pseudokratery czyli charakterystyczne kopczyki położone nad brzegiem jeziora. Kopczyki są porośnięte mocno zieloną trawą, obok wypasaja się konie..Trafiamy na złota godzinę czyli czas tuż przed zachodem słońca kiedy występuje szczególne, cieple oświetlenie. Zmęczeni po całym dniu nie możemy napatrzeć sie na krajobrazy. To był idealny, słoneczny dzien. Taka Islandię chcieliśmy tez zobaczyć i się udało!

Następnego dnia pada. Zbieramy się długo (ogólnie wyjazd przed 12tą z kempingu jest dla nas wyzwaniem :).

Jedziemy do wystawy ptaków. Prowadzi do niej wąska droga, ktora poprowadzona jest na wąskiej grobli. W momencie wymijania Ola zjeżdza kamperem za bardzo w prawo i ściąga ich do rowu, tzn auto się zawiesza na krawędzi jezdni. Wszystko ok, ale kamper stoi przechylony na zawieszeniu. Widzimy sytuację w lusterku i wracamy. Nie ma szans wyciągnąc kampera bez wsparcia. W Muzuem Ptaków wzywamy pomoc. Przyjeżdża Polak, pickup monsterem o mocy 700 KM. Uświadamia nas, że auto bylo bliskie przewrocenia się! Jak się okazuje w tym roku wyciąga już 4. auto z tej wąskiej drogi – Ola jest cała szczęśliwa, że nie ona jedyna ma taki przypadek ;). Jest niepewność, bo na poczatku kamper ściąga wyciągarkę i na nic jego 700KM. Ale po kilku zmianach kątów kamper stoi na drodze i wszystko ok! Oglądamy wystawę ptaków radośni że mamy czym jechac dalej!

W dobrych humorach jedziemy do wodospadu Dettifoss, ktory pod względem przepyływu wody jest największy w Europie! Wysiadamy – pada mżawka. Robimy 5km trek do Dettifos oraz jego wiekszej siostry, połozonej 1.5km w gorę rzeki. Mzawka, wielka woda – wszystko chodzi razem, jest mega! Chłopaki śmigają między skałami. Wyjeżdzamy spod wodospadu około 22giej. Olaf prowadzi kampera (sama kierownica) przez 60 kilometrów drogi szutrowej! Na kemping dojeżdzamy okolo 1szej w nocy. Przejazd jest magiczny pod wieloma względami, przez mgły, wśród gór. Biala noc pozwala widzieć wiele konturów. Ahh, ta Islandia!

Komentarze

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Inne wpisy z podróży

    Upał w Islandii! + Cuda natury

    Rankiem szybko sie ogarniamy na kempingu i około południa ruszamy na trekking w okolicy lodowca. Jest bardzo cieplo, około 25 st C – fala upałów jak na Islandię! Przed wyjazdem rzutem na taśmę spakowałam do plecaka nam krótkie spodenki i teraz okazują się zbawienne.. Droga pnie się stromo w górę, idziemy wąską ścieąką mijając sporo […]

    Czytaj dalej

    Lodowe królestwo – w słońcu!

    Środowy poranek przywitał nas deszczem i dość niską temperaturą (około 13 st C). Nasz kamping położony jest w niewielkiej mieścinie Borgarfjörður Eystri, ktora zima tylko kilka razy w tygodniu można opuścić (tylko wtedy odśnieżane są drogi wyjazdowe). Samo miasteczko jest niewielkie, znajduje się tu tylko jeden sklepik z żywnością. Przypomina lokalny Społem w Polsce z […]

    Czytaj dalej
    Back to top