Środowy poranek przywitał nas deszczem i dość niską temperaturą (około 13 st C). Nasz kamping położony jest w niewielkiej mieścinie Borgarfjörður Eystri, ktora zima tylko kilka razy w tygodniu można opuścić (tylko wtedy odśnieżane są drogi wyjazdowe). Samo miasteczko jest niewielkie, znajduje się tu tylko jeden sklepik z żywnością. Przypomina lokalny Społem w Polsce z czasów PRL:) Idziemy obejrzeć mała chałupę z końca XIX w., przypominająca trochę domek Hobbita- jej dach i ściany pokryte są trawa, która służy jako izolacja przed chłodem. Domek składa się z głównej sieni, małej sypialni i kuchni z jadalnia. W sumie niespełna 40 metrów, jest miniaturowy ale znajduje się w nim absolutnie wszystko co potrzebne do zycia, w tym oryginalny piec kaflowy, meble i wyposażenie a także pamiątkowe zdjecia i bibeloty ostatniej właścicielki, która niedawno się z niego wyprowadziła. Skradł nam serce!
Niedaleko miasteczka znajduje się klif na którym mieszka liczna kolonia maskonurów, zwanych papugami północy. To niezwykle wdzięczne ptaszki z charakterystycznymi pomarańczowymi dziobami i nóżkami. Są świetnymi pływakami, potrafią nurkować nawet do 60 metrów pod woda! Na ląd przybywają tylko w okresie lęgowym (na samej Islandii jest ich wówczas ok 10 milionów, to połowa światowej populacji tego ptaka), większość czasu przebywają jednak na otwartym oceanie! Natura potrafi zaskoczyć!
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w urokliwym miasteczku Seyðisfjörður. Hitem staje się lokalny plac zabaw z tyrolką i ogromnym dmuchańcem do skakania.. wszyscy skaczą! nie wiem komu skakanie sprawia większa frajdę, ale wszyscy mamy „banany” na twarzach! Milym zwieńczeniem popołudnia jest pyszny obiad – jemy lokalne sushi, min z najbadziej popularna ryba Islandii- arctic char (po polsku golec arktyczny). Czas mija nam błogo, wydaje nam się ze jest wczesne popołudnie a to już 20.30 wieczorem! Wpadliśmy na Islandii w tryb późnego wstawania i chodzenia spac (przez długie dni). Pospiesznie wsiadamy do auta i czeka nas jeszcze 3.5 godziny drogi do nastepnego kampingu..
W czwartek wyruszamy na super trekking pod jedną z najbardziej oczekiwanych atrakcji – LODOWIEC. Spacer to ok 2 km w jedna strone. Dochodzimy do jęzora lodowca Vatnajökull, najwiekszego na Islandii i w Europie, o powierzchni 8 tys km2. Jest to dosc wyjatkowe doswiadczenie- jest cieplo, jestesmy ubrani w krotkie spodenki i t-shirty, a obok wielki lodowiec! Zatrzymujemy sie przy jeziorze i w ciągu kilkunastu minut jestesmy świadkami jak z lodowca odrywaja sie dwa bloki lodowe!
Nastepnie przejezdzamy krajowa droga nr 1 (glówną drogą dookoła Islandii) pod jezioro lodowcowe- Jokulsarlon lagoon albo Glacier lagoon. O 17.30 mamy zarezerwowana jazde amfibia po lagunie polodowcowej. Dzieciaki kwiczą z radosci, bo nagle pojazd z duzymi oponami wjeżdza do jeziora i płynie. Po jeziorze majestatycznie suną ogromne bryly lodowe ktore kilka/ kilkanascie godzin wczesniej oderwały sie od lodowca. Od przewodnika dowiadujemy sie ze bryły do 10h po oderwaniu się od lodowca maja niebieskawy odcien, pozniej staja sie biale, a po zanurzeniu w wodzie staja sie przezroczyste. Przez dzialania czlowieka i globalne ocieplenie, lodowiec w ciagu ostatnich 100 lat cofnal sie o ponad 1.5 km, a w ciagu kilkudziesieciu lat ten jezyk lodowca calkowicie stopnieje tworzac fiord.
Bryly lodu ktore widzimy na lagunie splywaja dalej do oceanu i dryfuja na plazy tworzac tzw Plaze Diamentow. Nigdy wczesniej nie widzielismy czegos takiego! Zjawisko wyglada dosc abstrakcyjnie i jest jedyne w swoim rodzaju. W drodze na kemping zatrzymujemy sie jeszcze na spacer przy innym jeziorze polodowcowym. Jestesmy tym razem duzo blizej lodowca, poza nami nie ma tu praktycznie nikogo. Mail chlopcy wymyslaja zabawe aby kamieniem uderzac w plywajaca bryle lodu. Po chwili do zabawy dolaczaja wszyscy, a tatusiowie przescigaja sie w wielkosci kamieni którymi rzucaja 🙂