Do Bombaju (będziemy używać polskiej nazwy miasta, którego angielska nazwa zostają zmieniona w 1996 na Mumbai) przylatujemy nad ranem. 7h lot z Warszawy mija szybko, mimo że obok nas siedzi człowiek w tatuażach na całej twarzy i głowie i ma pretensje ze dzieci hałasują..
Lotnisko w Bombaju – okazale i nowe. Piękny design. Formalności wizowe zajmują trochę – pan sprawdza każdą literkę w wizach i paszporcie. Uff, na szczęście nie ma żadnego błędu. Odbiór bagażu i Uberem do hotelu. Musimy przejechać Bombaj wzdłuż, co zajmuje nam godzine. Widzimy wschodzące słońce i miasto rozpędzające się do zycia. Celowo nie piszemy budzące sie, bo w tej 22milionowej metropolii cały czas jest ruch i wrzawa.
Jadąc mikrusem (takie małe auto) jest.. ciasnawo. Ale jakie widoki, wieżowce mieszkalne wysokie na 70-80 pięter i obok slumsy. Dużo zderzeń społecznych i klasowych. Nowoczesność i przeszłość.
dość powiedzieć że 1h jazdy z lotniska kosztuje.. 23 PLN.
Masz hotel to perła. Zdecydowaliśmy się na Tak Mahal Palace, czyli chyba najbardziej ikoniczny hotel w Indiach, zbudowany 120 lat temu za czasów Imperium Brytyjskiego, sypiali w nim wszyscy prezydenci USA, Cały dwór brytyjski no i teraz my. Robi niesamowite wrazenie, lobby, piękny basen z show wieczornym opisującym historię Bombaju, poziom obsługi i pokoje.
Hotel położony jest obok największej atrakcji Bombaju – Gateway of India (brama Indii). Przypominająca łuk triumfalny konstrukcja stojąca nad morzem była punktem powitalnym, ale też pożegnalnym, bo przez nią przeszli ostatni brytyjscy żołnierze opuszczający Indie w 1948r (Indie stały się niepodległe w 1947). Za lokalną rekomendacja kolację oraz wieczorne drinki delektujemy z dachu hotelu nieopodal (Sea Palace) ze świetnym widokiem na Morze Arabskie. Piękny widok!
W okolicy (dzielnica znana jako Colaba), znajduje się mnóstwo kolonialnej zabudowy z czasów imperium Brytyjskiego. Między innymi piękny dworzec kolejowy Maharaj Terminus , który naprawdę robi wrażenie!
Ogólnie, Bombaj jest dość czysty – to bardzo inne Indie niż te które pamiętamy z naszych wizyt 16 i 18 lat temu, gdzie wolne krowy kręciły się po ulicach w dużych miastach. Olaf i Gucio jasno stwierdzają że Indie to „w ogóle nie Afryka”, mimo że ludzie są innego koloru skóry (co u Gucia nadal wywołuje pewien dyskomfort, ale pracujemy nad tym!) Yey, Incredible India!