Wylot do Khivy mamy z Taszkientu w poniedzialek rano. Pobudka o masakrycznej godzinie, bo 5, czyli 2giej w nocy czasu polskiego.. Z dziećmi to jak wyjście na Mount Everest (godzina rozpoczecia ataku szczytowego taka sama). Samolot Uzbekistan Airways zaprasza gościnnym uśmiechem stewardess. W środku fotele z materiału z ogromną ilością miejsca na nogi – jak w latach 80tych. Brakuje tylko popielniczek w oparciach foteli!
Khiva położona jest na zachodzie kraju, na granicy z Tadżykistanem. Miasto leżalo na Jedwabnym Szlaku i było ważnym jego elementem. Dookoła pustynie. Te przejazdy karawan w przeszłości nie były proste, a przetaczające się armie Dżingis Khana, a potem carskiej Rosji nie miały łatwego życia.
Po ponad 1h lotu lądujemy w Urgench, połozonym 35km od Khivy. Na miejscu czeka na nas kierowca i przewodnik z nowiutkim 18 osobowym busem (to jego pierwszy kurs).
Khiva to miasto muzeum (kolejne miejsce wpisane do listy światowego dziedzictwa UNESCO), zbudowane z glin i błota w większości w okresie XVII – XIX wieku. Jak na błoto, budowle zachowane są w dobrym stanie i obejmują domy, knajpy i inne typowe zabudowania miejskie. Całość miasta fortecy (nazywanego Ichan – Khala) otoczona jest grupym murem. Na zboczach murów miejskich umieszczone są.. groby, tuktóre odstraszać miały najeźdżców (w domyśle wszyscy przecież wiedzą, że nie wolno deptać grobów!). Co ciekawe groby są nie tylko po stronie zewnętrznej, ale też wewnętrznej murów, tak jakby mialy powstrzymywać mieszkańców przed ucieczką. Najwyższym punktem w mieście i w całym Uzbekistanie jest minaret Islon Hoja o wysokości 57m.
Zwiedzamy miasto z naszą trochę nawiedzoną przewodniczką, która się bardzo stara, ale jednocześnie bardzo wczuwa się w swoja rolę, opowiadając o zawiłościach historycznych.. W pewnym momencie musimy ją poinstruować, ze komunikacja ma być zwięzla i top down (niektorzy wiedzą co to znaczy). Na niewiele się to jednak zdaje i pani pozostaje bezwglednie szczegółowa, ale też bardzo miła.
Tomek D pod wieczór załatwia nam dostawę trunków do hotelu Zarafshan Boutique, gdzie na duzym patio spędzamy fajny wieczór. Poznajemy też Jacqua z Belgii, który pracuje dla Czerwonego Krzyża w Afganistanie, wcześniej pracował w Turcji, Uzbekistanie i Tadżykistanie, a w latach 90tych w Polsce w Gdańsku. Jacque ma mocna głowę i z gadki oceanimy że jego Czerwony Krzyż może równie dobrze byc Mossadem lub innym MI6.
Następnego dnia robimy sobie luźny poranek – Agata ma ważny call zawodowy, ktory ustawia wszystkich dookoła. Po szczęśliwym zakończeniu jej prezentacji,j o 13tej wyjeżdzamy w 9h podróz do Bukhary. Droga ma 460km, ale jest momentami w bardzo dobrym, a czasami złym stanie. Ciągnie się przez potężną pustynię Kyzylkum (Czerwony Piasek). Wbrew pozorom cała ekipa bardzo dobrze znosi podróż, dzieciaki odsypiają, trochę sie bawią, a trochę szaleją denerwując rodziców. Wszyscy mają co robić..