Dom na Malibu Beach jest mega umiejscowiony- przy przypływie fale dosłownie go podmywają od spodu. Widok z tarasu opuszcza koparę! Rano jemy pyszne śniadanko, które po mistrzosku przygotowała nam Hania, a później wynajętym Mustangiem bujamy sie po LAJ Najpierw jedziemy na plaże Santa Monica. Dzień jest pochmurny (jakże nietypowe!), ale szeroka piaszczysta plaża i szpalery palm i tak robią wrażenie. Najpiękniejsze jest tu wszystko co stworzyła natura, bo molo z knajpkami jest już trochę passe i dużo tu tandety. Idziemy na długi spacer board walkiem czyli promenadą wzdłuż plaży. Przyglądamy się domom położonym wzdłuż linii brzegowej – niektórzy to mają piękny widok z salonu! Po południu jedziemy na kolację do restauracji w Hollywood; przemieszczamy się ulicą którą 15 lat temu regularnie jeździliśmy na plażę z naszego motelu w Hollywood. Wszystko robi na nas dużo mniejsze wrażenie niż wtedy. Polska była wówczas w innym miejscu, my również byliśmy mniej doświadczeni w podróżach- wyjazd do Stanów był dla nas pierwszą podróżą poza Europę. Mamy jednak wrażenie że mimo wszystko LA zubożało- mało tu widać nowych inwestycji, samochody są znacznie skromniejsze, mniejsze niż kiedyś i nie odbiegają znacząco od tych w Warszawie.
Zmęczenie po długiej podróży jednak daje o sobie znać, więc po wczesnej kolacji jedziemy zalogować się szybko do hotelu w Downtown (tamtejsze centrum biznesowe) i padamy o 20.00.
Los Angeles najlepiej zwiedza sie jeźdząc samochodem. Rano przychodzi nam na telefon alert że wybuchł spory pożar na północnych przedmieściach LA. Zabieramy po drodze Hanię i jedziemy pokręcić się po Mieście AniołówJ Na pierwszy rzut wybieramy Hollywood- przejeźdzamy obok motelu na La Brea gdzie 15 lat temu mieszkaliśmy przez prawie 3 miesiące- nic sie nie zmieniło od tego czasu. Idziemy na spacer Aleją Gwiazd, zobaczyć Chinese Theatre (odbywają się tu premiery hollywoodzkich filmów), Dolby Theatre (kiedyś Kodak – ma tu miejsce coroczna gala rozdania Oskarów) oraz na punkt widokowy zobaczyć napis Hollywood. No cóź- mamy do tego miejsca sentyment, ale nadal jest tu równie tandetnie jak 15 lat temuJ Mijamy po drodze młodych którzy dorabiają jako postacie z filmów przed Dolby Theatre (glównie spidermani). Wspominamy czasy kiedy to sami szukaliśmy tam zarobku w podobnych stylizacjach..Ach to były czasy…!
Po Hollywood jedziemy do Beverly Hills w poszukiwaniu serialowego adresu 90-210J Niektóre domy robią ogromne wrażenie, jak i szpalery wysokich palm wzdłuż ulic. Później przyszła kolej na Mullholand drive czyli drogę wiodącą przez wzgórza z niesamowitymi widokami na miasto, oraz dzielnicę Bel Air. Podziwiamy kreatywność mieszkańców, którzy swoje ogródki przystroili z okazji Halloweeen- małe cmentarzyki przed domem, duchy, topielce, noga wystająca z krzakówJ Droga na lotnisko gdzie chcemy zwrócić samochód jest zamknięta ze względu na pożar więc jesteśmy zmuszeni jechać przez miasto zamiast autostradą. To co zdecydowanie zwraca naszą uwagę to ogromne róźnice społeczne (ekstrema takie jak bogactwo w Beverly Hills a kilka przecznic dalej ludzie śpiący na ulicy w kartonach), brak pieszych na chodnikach (poza kręcącymi się wariatami i bezdomnymi), oraz skala miasta (jest ogromne co widać idealnie z samolotu). Jest teź bardzo międzynarodowo i kolorowo, widać wielu imigrantów z najróźniejszych stron świata (odmiana do homogenicznej Polski). Warto na pewno zobaczyć LA, ale nie jest to łatwe miasto do ogarnięcia i zrozumienia..