Troche się opóźnilismy z tym wpisem, ale finalnie… jest!
Z Kingston docieramy do Niagara on the Lake, miejscowosci położonej przy ujściu rzeki Niagara do jeziora Ontario. Tak po drugiej stronie jeziora od Toronto, ale przy dobrej pogodzie… widzimy wieżowce miasta.
Przyjeżdzamy tutaj do Tomka i Hani z zamiarem pozostania na 1 noc. Miejscowość i hotel są urocze, połozone na granicy Kanady i USA. Wybrzeże jeziora to regularna plaża (Missisagua Beach), z której daleko, daleko widzimy Toronto. Do wodospadu Niagara mamy tutaj okolo 30 minut jazdy, a miejscowość otoczona jest… dziesiątkami winiarni.
Zwiedzanie zaczynamy od wizyty w Whirlpool Aero Car, czyli przejażdzki gondolą nad wielkim wirem, który wytwarza się na zakręcie około 1km za wodospadem Niagara. Wisząca na wysokości kulkudziesięciu metrów kolejka robi wrażenie. A wir jest rzeczywiscie wielki i powstaje z powodu ostrego zakrętu rzeki.
Niedaleko znajdujemy park motyli, Butterfly Conservatory, w którym latają tysiące motyli o niezwykłych barwach. To taki wielki durszlag obrócony do góry nogami z wejsciem z zewnątrz. Dzieciaki są w 7. niebie, bo motyle siadają im na ubraniach (zobaczcie filmik z Gustawem)
Po tej atrakcji udajemy się na dość rozczarowującą przejażdzkę łodzią, która zabiera nas w górę katarakt rzeki Niagara, niedaleko od wodospadu. Przejażdzka jest rozczarowująca, ponieważ wybieramy bezpieczną opcję z pełnym zadaszeniem. Czujemy się jak w słoiku, jest duszno, a średnia wieku jest 60+. No cóż, trzeba bylo jechać bez dachu..
Dzień kończymy wizytą nad wodospadem Niagara. Gdzie nie oszukujemy się wodospad jest dodatkiem do całego parku rozrywki stworzonowego dookoła. Parki zabaw, kina 5D, strzelnice, gokarty.. Olafowi mienią się oczy.. gokarty i kino 5D musi się odbyć (w czym pomaga krótki deszcz). Sam wodospad jest piękny, ale daleko mu do efektu Iguazu Falls na granicy Brazylii i Argentyny, czy Victoria Falls na granicy Zimbabwe oraz Zambii.
Decyzujemy się zostać jeszcze 1 dzień, bo.. jest fajnie. Zostajemy w tym samym hotelu i następnego dnia koło południa wyjeżdzamy do winiarni. Oczywiście Uberem, bo zamiar jest jasny. Przez całe popołudnie odwiedzamy chyba 5 winiarni. Wina są od średnich po pyszne, ale do gustu przypada nam zwłaszcza jedno, mianowicie.. Chablis z Inniskilin Wines. I to polecamy. Jako, że już nie pojdziemy tego dnia do Toronto (np bo jak), to zostajemy na noc w domu wynajętym przez Tomka i Hanię, robimy grilla i idziemy spać. Jest amerykańsko – fajnie!
Rano zwijamy się i jedziemy do Toronto. Ta wielka metropolia robi wrażenie. Miasto rozrosło się monstrualnie i widać w nim ogromne inwestycje. Ceny nieruchomości też są monstrualne 😉 Miasto wygląda zupełnie inaczej niż w styczniu, kiedy spędzilismy tutaj 2 noce w drodze z Bahamów do Warszawy. Jest ciepło i dość tłoczno.
Zwiedzamy CN Tower, która przez kilkadziesiąt lat była najwyższa konstrukcją na świecie. Mieżąca 500m wysokości wieża robi wrażenie, zwłaszcza, że wjazd do góry odbywa się przeszkloną windą.. Tomek z duża rezerwą podchodzi do krawędzi. Widok jest oszołamiający, widać Niagara on the Lake, ale też ogrom jeziora Ontario.
Następnego dnia robimy rejs po lagunie Toronto, czyli grupie wysepek otaczających zatokę Toronto, z których roztacza się wspaniały widok na downtown (centrum). Małe porciki, parki – czujemy się jak na Karaibach. Aż trudno uwierzyć, że w zimie odczuwalna temperatura jest poniżej -30 st C!
Po południu jazda na lotnisko, oddanie auta oraz check-in. Tutaj trochę zdzwiwienie, bo okazuje się ze Air Canada zamyka check – in półtorej godziny przed odlotem, no i.. musimy lecieć kolejnym LOTem 3h później do Warszawy. Nie jest źle, bo zdążymy na koncert Guns 'n Roses na Narodowym!