Z Alesund wracamy do Warszawy ponad 2 tys km. Zwiedzamy Lillehammer – Obiekty z Olimpiady z 1994 są dobrze utrzymane, bo są stale wykorzystywane. Z drugiej strony obiekty zimowe w lecie zawsze wyglądają słabiej.
Szybki nocleg nad jeziorem i rano jedziemy do Oslo. Jest niemiłosiernie gorąco, temperatura osiąga zawrotne 30 st C. Oslo to dla nas przede wszystkim nowoczesna opera i park Viegelanda. Spotykamy się na chwile z Totkiem, który w Norwegii działa od wielu lat. Nazywa Norwegię krajem utraconych szans, jeżeli chodzi o turystykę. Coś w tym jest, bo pewnie potencjał kraju można lepiej wykorzystać. Często nasuwaja nam się porównania z Nowa Zelandia, która jest zbliżona wielkościowo i ma bardzo zbliżony profil naturalny. Ale nie ma pół miliarda zamożnych Europejczyków w zakresie 2-3h lotu, a jednak kraj Kiwi wydaje się być znacznie bardziej popularny turystycznie. Norwegowie maja jeszcze dużo do zrobienia, chyba ze po prostu nie chcą.
Z Oslo gnamy na prom do Larviku. Ten rejs jest dużo spokojniejszy – statek sunie jak po lustrze i podziwiamy świetny zachód słońca z pokładu. Na pokładzie zapisujemy się na nielimitowana kolacje z owocami morza – zjadamy ich chyba 1 kilo każdy! Po dopłynięciu do Hirtshals w Danii jedziemy jeszcze 3h do Odense, gdzie planujemy nocleg. Jak dojeżdżamy koło północy, to okazuje się ze brama kempingu zamknięta, wiec śpimy na wjeździe do kempingu.
Następnego dnia zwiedzamy Odense – miasto urodzin Hansa Christiana Andersena. Urocze miasteczko, pięknie wyremontowane. Muzeum autora bajek ciekawe, urodził się w bardzo małym domku 🙂
Popoludniu wyjeżdżamy z Odense i gnamy na granice z Polska. Na jednym z parkingów jak wracamy do auta, to okazuje się.. nie mamy powietrza w tylnym kole! Zapasu nie ma, jest tylko zestaw naprawczy, który pompuje koło i zalewa od środka klejem w celu zatkania ewentualnej dziurki. Używamy zestawów z obu kamperow żeby koło napompować do wymaganego ciśnienia 5,5 bar. Calość operacji zajmuje 2h. Do domu jeszcze 900km, wiec sporo jak na dojazd, bo instrukcja mówi ze po napompowaniu trzeba udać się do najbliższej wulkanizacji. Bierzemy jednak ryzyko i w tempie nie wyższym niż 120km/h przekraczamy granice z Polska gdzie śpimy na parkingu na Orlenie. Przed spaniem wypijamy jeszcze ostatnie Prosecco na zakończenie wyjazdu!
Następnego dnia rano dziadkowie przyjeżdżają po Olafa pod Poznań, spotykamy się krótko z nimi i jedziemy dalej już tylko z Guciem. Na 16tą w niedziele zwracamy kampery i idziemy się wyspać.
Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi – wyjazd był wyjątkowo udany, przejechaliśmy ponad 5200km w 14 dni. Koncept kampera się sprawdza i na pewno powtórzymy taki wyjazd!