Droga do fiordu Geiranger jest niezwykle malownicza. Zamarznięte jeziora, połacie śniegu, strome zbocza gór, wodospady i rwące rzeki. Widoki jak z filmu Avatar- nieziemsko piekne! Ostatni odcinek to zjazd zygzakiem po stromej gorze. Tomkowi D znowu kamper pokazuje, ze brakuje płynu hamulcowego, a mój Tomek cały czas mu mówi, że to nic i że na pewno to błąd kontrolki.. I tak sobie chłopaki rozmawiają przez te krótkofalówki. Po drodze mijamy wodospady, domki z dachami z trawy, no i te widoki!
Logujemy się na kempingu w miejscowości Geiranger na końcu fiordu. Dzieciaki szaleją do północy na trampolinie. Olaf z Nel próbuja pobierać opłaty od zagranicznych dzieci za wejście na trampolinę. Stawka wynosi między 1 a 5 EUR (mimo, że obowiązują korony norweskie). Trudno jest ich położyć wczesniej spać bo przecież nie jest ciemno nawet o północy 🙂 Wieczory są przyjemne, winko jest, dziewczyny przygotowują smaczne kolacje, jest git!
Poranek spędzamy leniwie na kempingu z super widokiem na fiord- otoczenie tak cudne ze aż surrealistyczne. Popołudniu wsiadamy na prom widokowy który płynie wzdłuż fiordu. Oglądamy liczne wodospady min najbardziej znany – siedem sióstr. Fiord ma 15 km długości i wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.. Później jedziemy jeszcze na punkt widokowy Dalsnibba, położony na wysokości 1.500 m2 z którego jak na dłoni widać końcowke fiordu półtora kilometra niżej. Kładka zawieszona nad przepaścią, patrząc pod nogi widać kilkuset metrowy spadek w dół! Znowu jest wow! Po drodze mamy jeszcze pare przystanków żeby nacieszyć oczy widokami. Jest mega pięknie, nawet przy lekkiej mżawce i zachmurzonym niebie.
Kładziemy dzieci spać (znów około północy) i biesiadujemy do 3 nad ranem. Kolejnego dnia główki trochę bolą 😉 Popołudniu jedziemy stromo w górę Drogą Orła, która zamknięta jest od października do maja ze względu na zagrożenie lawinowe. Kierujemy się stronę Drogi Troli – jednej z głównych atrakcji Norwegii. Jest to strome zbocze z droga składająca się z 11 serpentyn w większości zakręcających pod kątem 180° o stopniu nachylenia 8-12 stopni. W połowie drogi znajduje się kamienny most przerzucony nad wodospadem. Kolejne wow! Ale chyba największe wrażenie robi punkt widokowy nad droga troli – widok z góry drogi zygzakowatej jak żmija.
Jedziemy w strone najbardziej na pólnoc wysuniętego punktu naszej podróży – miejscowosci Alesund. Chłopaki gadają non stop przez krótkofalówki, a dziewczyny zajmują się „domem”, zwłaszcza opieką nad 4 troli. To nie lada zadanie, zwłaszcza jak starsze dzieci pytają: A po co my w ogóle dalej jedziemy?
Alesund położony na wybrzeżu Morza Północnego zaskakuje nas wielkością i wielkomiejskością – jak na Norwegię. Tutaj praktycznie każdy ma swoją łódkę – porty jak na południu Europy. Każdy budynek – kamienica pięknie wykończona. W Norwegii w ogóle nie widać sypiących się tynków. Przyjeżdzamy na końcową kolację, która miała wieńczyć najdalszy punkt naszej podróży, jednak.. wszystko jest już zamknięte i kończymy jedząc fish & chips w fast foodzie i spacerem po starym mieście. Następnego dnia rano wspinamy się na punkt widokowy, robimy fotki i czas wracać, przed nami ponad 2 tyś km przygody!