Ciekawostka: Boliwia jest najbiedniejszym krajem Ameryki Łacińskiej, w którym mieszka aż 60% rdzennej ludności (największy odsetek na całym kontynencie). Nadal widuje sie tu sporo kobiet, ktore ubierają sie w sposob tradycyjny tj noszą charakterystyczny kapelusz (wyglądający troche jak cylinder), obszerna spódnice do kolana, sweter, welniane podkolanowki i kolorowy tobolek przywiązany do pleców. Większość kobiet, nawet tych starszych, nosi bardzo długie włosy upiete w dwa warkocze, co w połączeniu z ich ubiorem powoduje, ze wygladaja one troche dziecinnie..
Do La Paz przyjeżdzamy po południu, znajdujemy hotel w centrum miasta i idziemy sie posilic do hinduskiej restauracji Star India, gdzie po raz pierwszy mamy okazje sprobowac miesa z lamy (smakuje troche jak wolowina). Wieczorem chodzimy po agencjach turystycznych, aby uszczegolowic nasz plan zwiedzania. Decydujemy sie na dwie atrakcje- zjazd rowerem z góry tzw Droga Śmierci oraz 3- dniowa wyprawę jeepem po bezdrożach południowej Boliwii (o tym w kolejnej relacji).
Kolejnego dnia wstajemy o wschodzie słońca, spotykamy sie z pozostałymi członkami wyprawy (przewodnik i 3 Brazylijczyków) i busem dostajemy sie do La Cumbre (1,5h jazdy od La Paz) położonego na wysokości ok. 4.700m, gdzie rozpoczyna sie nasza rowerowa przygoda. Warunki pogodowe z samego rana, ponad 4,5 km n.p.m. są bezlitosne – jest niewiarygodnie zimno i wilgotnie, tym bardziej ze znajdujemy sie w chmurze:) Pospiesznie zakładamy na siebie odzież ochronną- ochraniacze na łokcie i kolana, wodoodporna kamizelke, kurtkę i spodnie oraz kask. Każdy dostaje swój rower, przewodnik informuje nas o szczegółach drogi ktora mamy do pokonania (64 km i 3.6km w dół i ruszamy!
Pierwsze 12 km jedziemy po asfaltowej drodze, jest dość stromo i tłoczno, bo jest to regularna droga uczeszczana glownie przez ciężarówki i autobusy, ktore zdarza nam sie wyprzedzać:) Widocznosc jest marna, przez cały ten odcinek pada niemiłosiernie wiec jesteśmy przemarznieci do szpiku kości. Przemakaja nam rowniez ubrania ktore mamy pod odzieżą ochronną, twarze mamy w błocie (rowery nie maja blotnikow;)), a dłonie są skostniale, jednak nie tracimy entuzjazmu. W końcu zbaczamy z asfaltowej drogi, aby wjechać na najbardziej niebezpieczna drogę swiata! Jest to droga o szerokości ok 3,5 metra, położona na zboczach gór, pełna zakrętów i ekspozycji na przepascie o wysokości 600-800m. Żeby było ciekawiej, wzdluz drogi nie ma praktycznie żadnych barierek zabezpieczających, za to sporo jest drobnych wodospadow i rożnych formacji kamienno- skalnych na jej powierzchni, ktore zdecydowanie urozmaicaja nam zjazd:)
Zatrzymujemy sie co jakis czas, aby oglądać krajobrazy i robić zdjecia. Otoczenie dosłownie zapiera dech w piersiach – znajdujemy sie pomiędzy dwoma warstwami chmur, pobliskie góry pokryte są gestym lasem tropikalnym, podobnie jak przepascie pod nami. Trudno nam uwierzyć w to, ze do momentu otwarcia nowej, asfaltowej drogi (marzec 2007) odbywał sie tu regularny ruch kolowy! Droga ta zdecydowanie zasłużyła sobie na niehlubne miano najbardziej niebezpiecznej drogi swiata! Nawet obecnie, kiedy jest ona wykorzystywany wyłącznie w celach turystycznych, nadal traci tu swoje życie sporo turystow. Mijamy po drodze kilkanaście krzyży i symbolicznych tablic upamietniajacych smierć tych, którzy podobnie jak my zdecydowali sie pokonać ta drogę na rowerach. Dowiadujemy sie od przewodnika, ze w ciagu ostatnich 4 lat straciło tu swoje życie kilkudziesięciu rowerzystów, glownie z powodu nadmiernej prędkości, niskiej jakości rowerów lub niesprzyjajacych warunków pogodowych. Liczba ofiar jest tak wysoka, ze zaczęto budować bariery zabezpieczające na najbardziej fatalnych zakretach!
Po 3 godzinach intensywnego zjazdu docieramy do Coroico – niewielkiej wioseczki położonej na wys. 1300 m. Tam bierzemy prysznic, zjadamy lunch i dostajemy koszulki upamiętniającego zjazd najbardziej niebezpieczna droga swiata. Ku naszemu zaskoczeniu okazuje sie, ze właścicielem restauracji jest Węgier, ktory wraz z rodzina wprowadzil sie na to odludzie 5 lat temu. Najwyraźniej cieszy go nasza obecność, bo z duma oprowadza nas po swojej posesji i ogrodzie, gdzie rosną 3 odmiany bananow, papaje, ananasy, marakuje, cytryny, limonki, avokado, kawa, kakao, i inne cuda na kiju:)
Następny dzień spędzamy na zwiedzaniu La Paz- nieformalnej stolicy Boliwii (konstytucyjna stolica jest Sucre). To 1,5 mln miasto położone jest w podluznej dolinie i jej zboczach, na wysokości ok. 3.6km n.p.m. Widok z okalajacych gór na całe miasto doslownie zapiera dech w piersiach! Z bliska La Paz nie robi juz na nas takiego wrażenia- większość budynków sprawia wrażenie surowej budowy- z dachów wystają druty, brakuje elewacji zewnętrznej domów..Nasz hotel znajduje sie w centralnej lokalizacji, skąd niedaleko mamy do Plaza Murillo Area (głównego placu miasta), 460- letniej Katedry Św. Franciszka z Asyżu oraz licznych kolorowych kramow i marketów.
Elementy praktyczne:
Nocleg w La Paz – Hotel Fuarentes, 180 Bolivianos/ pokój 2-osobowy (95 zł),
Calodniowa wycieczka rowerowa, w tym transport, wyżywienie, wypożyczenie roweru i sprzętu (all inclusive) – 350 Bolivianos/ 1 osobę (180 zł). Polecamy firmę Barro – dobrej jakosci sprzęt i profesjonalna obsługa.