Rano wstajemy i wyjeżdżamy z przepięknej doliny otoczonej górami Jungfrau, Monk (mnich) czy Eiger – jest pochmurno i nie widzimy tych szczytów. Do mekki narciarskiej i wspinaczkowej w Zermatt mamy 1h jazdy.
Aby dostać się do Zermatt parkujemy kampery w miejscowości Täsch, zabieramy rowery i pakujemy się z nimi do pociągu. Przejazd pociągiem do Zermatt zajmuje 10 minut, wjazd do miasta własnym transportem (samochodami) jest niemożliwy. Zermatt robi na nas ogromne wrażenie, regularne zabudowania – domy w stylu górskim – sa spójne, mają te same dachówki i podobny styl. Nad miastem króluje majestatycznie góra Matterhorn (wiemy co z nią zrobić Gustaw & Maciek?) Dzieci szybko rozpoznają ją jako TĄ trójkątną górę od czekoladek Toblerone.
Sprawnie poruszamy się po centrum rowerami, po mieście krąży dużo elektrycznych busików które odbierają gości z dworca i rozwożą po hotelach. Brak samochodów spalinowych ma swoje plusy, jest cicho, brak korków i warczenia silników spalinowych. W lecie Zermatt robi ogromne wrażenie ale wyobrażamy sobie że zima musi być tutaj jeszcze pięknej! Jesteśmy głodni więc wybieramy restauracje z tradycyjną kuchnią szwajcarską z widokiem na Matterhorn. Kelnerka okazuje się Polką, poleca nam najsmaczniejsze dania z karty (w tym serowe fondue). Jedzenie jest pyszne a widok na Matterhorn cieszy oko. Zbliża się burza więc rezygnujemy z gondoli prowadzącej na punkt widokowy na Matterhorn. Postanawiamy z Zermatt zjechać rowerami do naszych kamperow, zaparkowanych w Tasch. Droga wiedzie w dol wzdłuż rzeki. Pięknie widoki, zjazd 6km trwa okolo 20 minut i mija bardzo sprawnie. Tadziu zarysował niestety kampera na parkingu, więc jest nie w sosie 🙁
Jesteśmy dosc blisko dobrze nam znanego Chamonix (miejscowość wypadowa na Mt Blanc). Odłączamy się od ekipy kamperowej i postanawiamy przejechać do Chamonix a następnie spontanicznie odwiedzić przyjaciół nieopodal Megeve. Francja jest 6.tym krajem w naszej podróży. Pogoda nie jest najlepsza, lekko mży po drodze ale i tak widoki na lodowce Mer de Glace oraz Bossons jak zawsze robią wrażenie! Oba jęzorami schodzą do Chamonix (mimo że są kilkaset metrów krótsze niż kilkadziesiąt lat temu). Wieczór spędzamy rodzinnie z przyjaciółmi, z ich domu podziwiamy widok na masyw i szczyt Mt Blanc. Rano Tomek wstaje o 7mej oglądać przez lornetkę zmagania wspinaczy w pobliżu Mount Blanc – niezły spektakl. Mają piękną bezwietrzną pogodę (coś o tym wiemy na MB). Po porannych zakupach i śniadaniu wpadamy na nieodległe letnie sanki. Dzieci ekstatycznie przeżywają wszystkie zjazdy! Żegnamy się i po drodze na camping zatrzymujemy się w Lozannie, położonej malowniczo nad jeziorem Genewskim. Jest bardzo upalnie, więc postanawiamy zwiedzić miasto na rowerach. Jedziemy na przejażdżkę wzdłuż jeziora. Na wybrzeżu znajdują się piękne wille i zabudowania. Odwiedzamy dwa parki, w tym jeden olimpijski poświęcony olimpiadom. Wieczorem dołączamy na campingu do naszych przyjaciół, stęskniliśmy się już bardzo za ich towarzystwem. Jestesmy na końcu jeziora genewskiego, niedaleko miejscowości Montroux. Tradycyjnie już otwieramy wino i robimy grilla. Celebrujemy ciepły wieczor, jest pięknie!