Wyjeżdzamy z Tulear i jedziemy w kierunku północno – zachodnim. Naszym 1. Przystankiem będzie park narodowy Isalo.
Już po drodze widzimy zmieniające się krajobrazy, z terenów równinnych wyjeżdżamy w bardziej górzyste. Lasy babobabow zamieniają się w lasy iglasto – liściaste. Jedziemy przez tereny bardzo biedne.. Domki sklecone z drewna i gliny – Femu, nasz przewodnik i kierwoca, tłumaczy nam, że wynika to głównie z faktu, że w tej części wyspy zyja plemiona koczownicze, które nigdy nie osiedlają się na stałe. Wszędzie widać chmary dzieciaków, które bardzo interesują się nami, a przede wszystkim Olafkiem, ponieważ rzadko (czytaj nigdy) zdarzają się turyści z małym, bialutkim dzieckiem 😉
Wieczorem docieramy na nocleg przy samym parku narodowym, z lodge rozpościera się widok na góry. Raczymy się wieczorem miejscowym rumem oraz ginem z Polski – jest wesoło.
Rano podjeżdżamy pod góry po to aby przejść tzw dużego loopa, czyli zatoczyć duże koło w parku narodowym. Ma kilkanaście kilometrów długości… Jak się można domyslac upał oraz gin z poprzedniej nocy nie pomagają. Zaczynamy od oglądania gróbów miejscowego plemienia w górach. Pogrzeb odbywa się dwuetapowo, najpierw tymczasowy pochowek w gorach, a wlascicwy grob często dopiero po latach na nizinie.
Na jednej z gałązek widzimy tez patyczaka – zwierze, które wygląda dokładnie jak galązka. Nie do rozpoznania! Idziemy przez płaski, wysuszony płaskowyż. Wydaje się, że tutaj nie zobaczymy nic ciekawego, a tu nagle naszym oczom okazuje się wręcz bajkowa wręcz dolinka rzeki z palmami i roslinnościa jak z filmu Avatar! Zazywamy kąpieli w chłodnej wodzie, a Olaf sam dokonuje eksploracji nieznanego strumienia. Humory od razu lepsze, na pozny lunch docieramy do lasku, gdzie dostajemy pyszne, świeże jedzenie.
Pu lunchu udajemy się do długiego kanionu, w którym znowu widzimy zupełnie inną roślinność, rodem z Tarzana. W czasie pory deszczowej kanion potrafi przybrać 2m wody w ciągu pół h. Teraz winie się w nim strózka wody, która z łatwościa wymijamy wielokrotnie idąc w górę. Naszym celem jest duże oczkow wodne, trochę przypominające Cenotes z Jukatanu. Woda chłodna, więc… chlup się kąpiemy!
Wracając widzimy jeszcze pola ryżowe (czy to Azja czy Afryka?)
Popołudniu docieramy do lodge, gdzie spędzamy noc i rano wyjedziemy dalej..
Fajny ten Parku Isalo!